Start / Cytaty / Kto szuka Cię…. Kto szuka Cię, już znalazł Ciebie; Już Cię ma, komu Ciebie trzeba; Kto tęskni w niebo Twe, jest w niebie; Kto głodny go, je z Twego chleba. Leopold Staff. Zgłoś błąd. Bóg. wiara.
. 91: Melis wchodzi do pokoju Leventa. Podnosi klapę jego laptopa i widzi wyświetlone na ekranie zdjęcie pierścionka zaręczynowego. „Chce oświadczyć się tej pokojówce!” – grzmi wściekła. – „Nie mogę pozwolić, żeby się z nią ożenił”. Kobieta podnosi znajdujące się na szafce nocnej zdjęcie. To wspólna fotografia Meryem, Leventa i Omera. „Nie pozwolę! Nie pozwolę, żebyś zabrała go ode mnie!” – mówi, z furią patrząc na zdjęcie. Chce je porwać, ale nagle rozbrzmiewa dzwonek jej telefonu. – „Słucham, Tekinie?”. „Muszę cię op coś poprosić” – oznajmia gangster po drugiej stronie. – „W rezydencji jest zdjęcie Meryem. Nikt nie może go znaleźć”. „Dlaczego?” – nie rozumie siostra Hulyi. „Później ci wyjaśnię. Ale jeśli chcesz, by Meryem odeszła z rezydencji, musisz znaleźć tę fotografię. Inaczej wyjdzie na jaw, że Omer to Efe”. W następnej scenie Melis jest w pokoju Hulyi. „Jesteśmy skończone, siostro” – mówi. – „Jeśli znajdą zdjęcie, jesteśmy skończone! Dlaczego się cieszysz? Myślisz, że to dobrze, jeśli wszystko zostanie ujawnione? Kiedy Levent dowie się, że oddzieliłaś go od dziecka, myślisz, że zlituje się nad tobą tylko dlatego, że jesteś sparaliżowana? Najpierw ciebie wyrzuci!”. Akcja przenosi się do domu Durmusa. „Musimy pilnie coś zrobić, inaczej mój plan się nie powiedzie” – stwierdza Tekin. „Kto wie, gdzie mogła zgubić zdjęcie w takiej rezydencji” – mówi Neriman. „Bracie, na próżno się martwisz” – uważa Durmus. – „Meryem nikomu nie pokaże tego zdjęcia. Moja córka jest naiwna, dlatego bądź spokojny”. „W porządku, w takim razie zmienimy plan” – postanawia Tekin. – „Zrobimy z tego większe wydarzenie, zanim znajdą zdjęcie”. Akcja wraca do rezydencji. Melis wchodzi do salonu, sprawdza dokładnie sofę i znajduje spreparowane zdjęcie Omera i Nurgul. Nagle do pomieszczenia z tarasu wchodzi Levent. „Co się stało?” – pyta mężczyzna, zatrzymując się obok kobiety. – „Znalazłaś to zaginione zdjęcie?”. W tym momencie rozlega się dzwonek do drzwi. Gulnaz idzie otworzyć. Widzimy stojącą przed wejściem… Nurgul! Z góry schodzi właśnie Meryem. Na widok przybyłej zamiera w połowie schodów. „Meryem?” – odzywa się Nurgul. „Dzień dobry” – odzywa się niepewnie dziewczyna. „Córko, zaproś panią do środka, niech nie stoi na zewnątrz” – mówi Gulnaz. „Oczywiście, proszę”. Fałszywa mama przekracza próg rezydencji. „Co teraz zrobię?” – pyta w myślach przerażona Meryem. – „Co jeśli zabierze Omera? Co jeśli powie, że jest jego mamą?”. Kamera wraca do salonu. „Nic nie mówisz. Czy to ta fotografia, której szuka Meryem?” – docieka Levent. Nagle jego telefon zaczyna dzwonić. Odwraca się, by odebrać, a Melis w tym czasie szybko zamienia sfałszowaną fotografię na zdjęcie, które zabrała z pokoju Leventa. „Czy to tego zdjęcia szukała Meryem?” – pyta, gdy Levent kończy rozmowę. „Gdzie to znalazłaś?” – pyta Levent, świdrując kobietę wzrokiem. – „Ta fotografia była w moim pokoju między książkami”. „Tutaj ją znalazłam.” – Melis wskazuje na sofę. – „Omer musiał ją tutaj zostawić, gdy się bawił. Nieważne, pójdę do swojego pokoju”. Gdy kobieta jest już w swoim pokoju, dzwoni do Tekina. „Znalazłam zdjęcie, nie musisz się martwić” – oznajmia. „Dobrze, teraz zniszcz tę fotografię” – wydaje polecenie gangster. „Jak to? Przecież Meryem szuka jej wszędzie”. „Niech szuka, nie potrzebujemy już tego zdjęcia. Muszę wiedzieć, czy Nurgul już u was jest”. „Ta kobieta ze zdjęcia? Przyjdzie tutaj?” – pyta zaintrygowana Melis. – „Co ty kombinujesz?”. „Nie proś o wyjaśnienia, nie mam czasu. Muszę powstrzymać Nurgul, żeby się nie pojawiła”. Kamera przenosi się do kuchni. Nurgul siedzi przy stoliku, Gulnaz gotuje, a Meryem przygotowuje kawę. Fałszywa mama odbiera SMS od Tekina: „Nie zabieraj Omera. Powiedz, że przyszłaś tylko zapytać. Wyjdź, zanim będzie za późno. Daj mi znać, kiedy to przeczytasz”. „Dałam Asli trochę pracy, a jej znowu nie ma” – mówi Gulnaz. – „Wy napijcie się kawy, a ja pójdę jej poszukać”. Siostra Aysel opuszcza kuchnię. Meryem siada obok fałszywej mamy i mówi: „Wiem, dlaczego przyszłaś, ale nie rozmawiałam jeszcze z Omerem. Jeśli mu teraz powiem, będzie w szoku. Proszę cię, daj mi jeszcze trochę czasu. Nie myśl, że cię oszukuję. To wszystko wydarzyło się tak nagle, jestem zdezorientowana. Czy w ogóle pomyślałaś, jak zareaguje Omer? Będzie źle, jeśli dowie się, że ma mamę, a ja nie jestem jego siostrą. Proszę, daj mi więcej czasu”. „W porządku, niech tak będzie” – zgadza się Nurgul. – „Ja też nie chcę, by moje dziecko było smutne”. „Zobaczysz, że tak będzie najlepiej. Nie mogłam znaleźć zdjęcia, ale zrobię to. Poproszę cię o coś. Jeśli ktoś przyjdzie, nie będę mogła wyjaśnić, kim jesteś. Czy możesz już pójść?”. „Dobrze, ale porozmawiaj jak najszybciej. Nie zmuszaj mnie, żebym musiała przychodzić ponownie”. Meryem wypuszcza Gulnur przez wyjście z kuchni. Nagle do pomieszczenia wchodzi… Levent! „Czy to nie była ta kobieta z parku?” – pyta syn Ulviye. „Tak…” – odpowiada zmieszana Meryem. W tym momencie do kuchni wchodzą Asli i Gulnaz i Levent rezygnuje z dalszego wypytywania. Akcja przeskakuje do wieczora. Meryem wchodzi do pokoju Omera. „Kochanie, jeszcze nie śpisz?” – pyta, po czym siada obok chłopca. „Znalazłaś zdjęcie?” – pyta Omer. „Nie”. „Kim jest ta ciocia na zdjęciu? Trzymała mnie na rękach, kiedy byłem dzieckiem, ale nie znam jej”. „Kochanie, ta ciocia… To ktoś, kto bardzo cię kocha.” – Meryem przytula chłopca i mówi w myślach: „Jestem zmuszona mu powiedzieć. Nie mam innego wyjścia”. „Chciałeś zostać kapitanem” – przypomina córka Durmusa. – „Kapitanowie niekiedy muszą podróżować bardzo daleko. Ty też wypłynąłbyś w taką podróż?”. „Tak, jeśli ty byłabyś ze mną”. „Co jeśli będą tam ludzie, którzy bardzo cię kochają? Wtedy też byś nie pojechał?”. „Nie. Nie opuszczę cię.” – Omer mocniej obejmuje Meryem. „Co zrobię?” – pyta w myślach dziewczyna. – „Jak powiem mu, że przyszła jego mama? Jak mam powiedzieć, że musi odejść ode mnie?”. Tymczasem w domu Durmusa dochodzi do kolejnych spięć między Neriman a Nurgul. Ojciec Meryem musi interweniować, by kobiety nie skoczyły sobie do gardeł.
Wcześniej uważano, że to człowiek jest dla Kościoła. Papież Wojtyła odwrócił tę relację, mówiąc, że to Kościół jest dla człowieka. Nie człowiek dla szabatu, lecz szabat dla człowieka… Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego, i zarazem „wspólnotowego”, i zarazem „społecznego” – w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości – ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa […]. Ten człowiek jest drogą Kościoła – drogą, która prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć powinien, ponieważ człowiek – każdy bez wyjątku – został odkupiony przez Chrystusa, ponieważ z człowiekiem – każdym bez wyjątku – Chrystus jest w jakiś sposób zjednoczony, nawet gdyby człowiek nie zdawał sobie z tego sprawy. Jan Paweł II, encyklika „Redemptor hominis”, 1979 Gdy w pierwszej swojej encyklice Jan Paweł II zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową zadeklarował, że człowiek ma być drogą Kościoła, spotkał się zarówno z wyrazami uznania, jak i z niezrozumieniem czy nawet dezaprobatą. Papież Wojtyła nie czekał na ludzi w Watykanie, lecz szukał ich, wychodził im naprzeciw. Żaden papież przed nim tyle nie podróżował W Kościele początkowo nie przyjęto tych słów dobrze. Oto bowiem – rozległy się głosy – następca św. Piotra umieścił w centrum działań Kościoła stworzenie, a nie Stwórcę. Oto papież – urzędowy świadek Chrystusa – ogłosił, że jest człowiekiem poszukującym. Wcześniej uważano, że to człowiek jest dla Kościoła. Papież Wojtyła odwrócił tę relację, mówiąc, że to Kościół jest dla człowieka. Nie człowiek dla szabatu, lecz szabat dla człowieka… Najgłębsze uzasadnienie takiej postawy dla papieża stanowił fakt, że w Biblii nie tylko człowiek szuka Boga, ale też od stworzenia świata Bóg szuka człowieka. Już Adam próbował ukryć się przed Stwórcą, ale szybko stało się jasne, że to niemożliwe. Nie dlatego, że Bóg to wszechwiedzący policjant, lecz dlatego, że Jego pytanie „Gdzie jesteś, Adamie?” nie pozwala człowiekowi pozostać obojętnym. Skoro Bóg szuka człowieka, to i Kościół powinien to czynić. W tym właśnie duchu Jan Paweł II był papieżem dla ludzi. Głosząc, że człowiek jest drogą Kościoła, konsekwentnie prowadził Kościół drogą człowieka. Karol Wojtyła to duszpasterz z powołania. Jako papież był przede wszystkim duszpasterzem, a nie hierarchą. Mniej troszczył się o struktury, urzędy, instytucje, honory czy zaszczyty. Nie czekał na ludzi w Watykanie, lecz szukał ich, wychodził im naprzeciw. Żaden papież przed nim tyle nie podróżował. Stał się proboszczem całego świata, który nieustannie odbywał wizyty duszpasterskie wśród swoich parafian. Jan Paweł II miał świadomość, że dziś Kościół nie może czekać na człowieka – ani w Watykanie, ani w kościele parafialnym – lecz powinien do niego wychodzić, szukać go tam, gdzie on jest. Dlatego decydował się na gesty, które dzisiaj wydają się oczywiste, ale nie czynili ich jego poprzednicy – jak wywiady książkowe i prasowe, zgoda na wydanie płyty CD „Abba Pater”, na której wykorzystano jego modlitewny śpiew, czy wreszcie autobiograficzne, bardzo osobiste książki, które pisał w ostatnich latach. Osobisty ton książek Jana Pawła II to zaproszenie do jego świata wewnętrznego. To świadectwo człowieka, który szuka, choć już znalazł. Jako papież tworzył też poezję – mimo że wcześniej ogłosił, iż pisanie poematów to zamknięty okres w jego życiu. Również na tym polegało jego wychodzenie do człowieka. Zwrot antropologiczny zaproponowany przez Jana Pawła II żadną miarą nie stanowił odwrócenia się od Chrystusa. Szukając człowieka, razem z nim szukamy Boga. Przecież „człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa”. W tym sensie ten pontyfikat był odsłanianiem Chrystusa w człowieku. „W szukaniu wiary już ujawnia się pewna forma wiary” – napisał Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei”. Takie myślenie ma swe źródła także w polskiej duchowości i poezji. „Kto szuka Cię, już znalazł Ciebie” – możemy przeczytać w jednym z wierszy Leopolda Staffa. „Uczyniwszy na wieki wybór, / w każdej chwili wybierać muszę” – to zaś poetyckie wyznanie Jerzego Lieberta. Nawet uciekając przed Stwórcą czy buntując się przeciwko Niemu, człowiek nie przestaje Go szukać. Stale towarzyszą mu pytania podstawowe i fundamentalne – zwłaszcza pytanie o sens istnienia. Były czasy, gdy Kościół miał praktycznie monopol na udzielanie odpowiedzi na to pytanie. Dzisiaj panuje jednak światopoglądowy pluralizm i wolność sumienia. Jeszcze nie tak dawno Kościół sprzeciwiał się uznawaniu wolności religijnej człowieka. Dzisiaj natomiast dostrzeżono, że to Bóg przecież dał człowiekowi wolność wyboru, to On wybrał ryzyko wolności. Współczesna kościelna akceptacja dla wolności religijnej nie bierze się z rozczarowania typu „skoro nie udało się nam wszystkich ochrzcić, to nie będziemy ich palić na stosie”… Stanowi ona owoc zrozumienia, że człowiek poszukujący ma prawo szukać prawdy i dobra poza Kościołem. Na tym polega godność osoby ludzkiej. Wielu ludzi korzysta z tej wolności, odchodząc od chrześcijaństwa, w sposób bardziej czy mniej przemyślany i świadomy. Inni nie muszą odchodzić, ponieważ nigdy nie zostali wychowani w duchu wiary. Jedni i drudzy często uważają Kościół za instytucję opresywną, która usiłuje wtrącać się w ich osobiste sprawy, np. intymne. Sądzą, że chrześcijaństwo nie nadąża za współczesnością, ma obsesję na punkcie seksu i przeszkadza w osiąganiu szczęścia. Tych ludzi nie można potępiać, trzeba szukać z nimi porozumienia i dialogu, świadczyć wobec nich o największym szczęściu, jakim jest dla nas spotkanie ze zbawiającym Bogiem. Bóg niczego nie narzuca człowiekowi, lecz daje mu siebie. Podobnie ma czynić Kościół. To wielkie wyzwanie, ponieważ stulecia ukształtowały kościelną obyczajowość o wiele bardziej na wzór feudalnych struktur władzy W jaki sposób takim ludziom prezentować przesłanie Ewangelii? Jak do nich trafiać? Jan Paweł II znalazł tu kapitalną formułę, wprost nawiązującą do stylu nauczania Jezusa. Wiedział, że ludzie nie oczekują dziś od Kościoła moralizatorstwa, instruktaży politycznych czy propozycji rozwiązań ekonomicznych. Dostrzegał nasilający się duchowy głód wieczności i potrzebę wartości nieprzemijających. Jasno jednak mówił, że „pożytek z wiary nie jest przeliczalny na żadne dobra, choćby nawet dobra natury moralnej”. Spotkanie z Bogiem ma wartość samą w sobie, nie jest zatem narzędziem do czegokolwiek. W tym ujęciu Bóg to „personalista”, który szanuje podmiotowość każdej osoby ludzkiej. Już w książce „Miłość i odpowiedzialność” Karol Wojtyła pisał: „…nikt nie może posługiwać się osobą jako środkiem do celu, ani żaden człowiek, ani nawet Stwórca. Właśnie ze strony Boga jest to najzupełniej wykluczone, gdyż On dając osobie naturę rozumną i wolną, przez samo to już zadecydował, że będzie ona sama sobie określała cele działania”. Zbigniew Nosowski, „Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II”, Centrum Myśli Jana Pawła II, Warszawa 2010 Bóg niczego nie narzuca człowiekowi, lecz daje mu siebie. Podobnie ma czynić Kościół. To naprawdę wielkie wyzwanie, ponieważ stulecia ukształtowały kościelną obyczajowość o wiele bardziej na wzór feudalnych struktur władzy, niż na podobieństwo Bożego podejścia do osoby. Słowa z encykliki „Redemptor hominis”, że „człowiek jest drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów”, pozostają wciąż wizją daleką od praktyki. Boleśnie tego doświadczamy, zwłaszcza gdy przy okazji skandali obyczajowych z duchownymi w roli głównej okazuje się, że „dobro Kościoła” definiuje się jako dobro instytucji, a nie dobro pokrzywdzonych. Nie udało się Janowi Pawłowi II całego Kościoła przestawić na nowe tory i część wagonów jedzie dalej utartym szlakiem, semafor znajduje się jednak już w nowym położeniu. Kościół – przynajmniej teoretycznie – zdaje sobie sprawę z tego, że nie może zajmować się głoszeniem Ewangelii w oderwaniu od ludzkiego życia, lecz ma szukać człowieka w jego konkretnych sytuacjach życiowych. Wie, że „nie chodzi tu o człowieka abstrakcyjnego, ale o rzeczywistego, o człowieka konkretnego, historycznego. Chodzi o człowieka każdego”. Pasterze Kościoła wiedzą, że ich zadaniem jest przetłumaczyć hasło „Człowiek jest drogą Kościoła” na „język konkretnych problemów i zadań” (słowa te papież dwukrotnie powtarzał w orędziach do polskich biskupów podczas pielgrzymek do wolnej Polski). A praktyka? Niemcy mają ciekawe powiedzenie, że Kościół, który nie służy, służy do niczego… PYTANIA Jak odnoszę się do ludzi poszukujących, którzy nie mogą w pełni utożsamić się z Kościołem? Czy doceniam ich postawę, czy też odrzucam ich ze względu na to, że „nie są z nami”? Czy rozmawiając z innymi o wierze, potrafię dawać świadectwo? Czy nie narzucam swoich poglądów? Czy potrafię także swoim życiem wiarygodnie pociągać innych do Chrystusa? Jeśli jestem księdzem, to jak traktuję ludzi powierzonych mojej duszpasterskiej pieczy: jako osoby czy jako zbiorowość? Są dla mnie podmiotem czy jedynie przedmiotem mojego oddziaływania? PROPOZYCJE Jeśli człowiek jest drogą Kościoła, to tak samo człowiek powinien być drogą Waszej wspólnoty. A jak jest w rzeczywistości? Czy wspólnota jest dla człowieka, czy też człowiek dla wspólnoty? Pomyślcie, czy Wasza wspólnota służy. I do czego służy. Czy służy tylko swoim członkom, czy też całej parafii? Czy może podejmowane przez siebie zadania wykonywać lepiej? Zastanówcie się, jakimi niekonwencjonalnymi metodami Kościół może dziś wychodzić do człowieka, szukać współczesnych ludzi. Co może w tym zakresie zrobić Wasza wspólnota? Znacie zapewne osoby, które czują się skrzywdzone i odrzucone przez Kościół. Podejmijcie starania, by nawiązać z nimi bliższy kontakt. Nie polemizujcie. Spróbujcie na własnym przykładzie pokazać inne oblicze Kościoła, a resztę zostawcie łasce… Tekst pochodzi z książki Zbigniewa Nosowskiego „Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II” wydanej przez Centrum Myśli Jana Pawła II (Warszawa 2010)
kto szuka cię już znalazł ciebie